Contracted: Phase II (2015) - recenzja
„Contracted: Phase II” z 2015 roku, w reżyserii Josha Forbesa, to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z pierwszej części, ale zarazem film, który pod wieloma względami zmienia tonację całej historii. O ile debiut Erica Englanda był powolnym, dusznym i niezwykle osobistym body horrorem, opowiadającym o samotności i rozpadzie jednostki, tak sequel stawia na eskalację, akcję i rozszerzenie perspektywy. Tym razem obserwujemy nie tylko dramat jednej osoby, ale początki czegoś na kształt epidemii, która grozi rozlaniem się na całą społeczność.
Na pierwszym planie mamy Riley’a (Matt Mercer), który pojawił się już w pierwszej części jako postać drugoplanowa, a teraz staje się centralnym bohaterem. Zaraził się tajemniczą chorobą od Samanthy i w desperacji próbuje znaleźć źródło, czyli nieuchwytnego BJ-a, człowieka odpowiedzialnego za rozprzestrzenianie się infekcji. Riley od początku wie, że jego czas jest ograniczony — symptomy pojawiają się szybko, a ciało zaczyna ulegać tym samym procesom rozkładu, które widzieliśmy wcześniej u Samanthy. Jego droga przez film przypomina desperackie odliczanie do nieuchronnego finału, a każda decyzja, jaką podejmuje, tylko przybliża go do katastrofy.
Tutaj jednak atmosfera zmienia się diametralnie. Zamiast powolnego procesu degeneracji, twórcy serwują widzowi kino bardziej dynamiczne i krwawe. Obserwujemy nie tylko indywidualne cierpienie Riley’a, ale także wpływ infekcji na otoczenie. Choroba zaczyna się rozprzestrzeniać, pojawiają się kolejne ofiary, a narracja przybiera momentami cechy typowego filmu o zombie — ludzie przemieniają się w nieokiełznane, agresywne jednostki, a bohater musi walczyć nie tylko o siebie, ale i o to, by zatrzymać rozrost zarazy. To, co w pierwszej części było subtelnym, intymnym dramatem, w drugiej zamienia się w widowisko gore, pełne krwi, brutalnych scen i fizjologicznej makabry.
Z jednej strony daje to sequelowi zupełnie nową energię — tempo jest szybsze, sceny bardziej intensywne, a widz nieustannie bombardowany jest wizualnymi bodźcami. Z drugiej jednak, gdzieś po drodze gubi się ta ciężka, duszna metafora samotności i wykluczenia, którą oferowała część pierwsza. Riley nie jest postacią tak wyrazistą i wielowymiarową jak Samantha. Owszem, jego desperacja jest wyczuwalna, ale brak mu tragicznej głębi, która sprawiała, że mogliśmy współczuć bohaterce z poprzedniego filmu. Tutaj mamy raczej klasycznego protagonistę horroru — zdeterminowanego, walczącego, lecz nie do końca angażującego emocjonalnie.
Nie można jednak odmówić „Phase II” ambicji w budowaniu większego świata. Film sugeruje, że choroba nie jest przypadkiem jednostkowym, lecz elementem większego planu, a BJ zostaje ukazany jako figura niemal mityczna — ktoś, kto celowo rozprzestrzenia zarazę. To nadaje historii nowy wymiar i stawia fundamenty pod potencjalną serię, choć jednocześnie odbiera intymność i kameralny charakter, które były największą siłą pierwowzoru.
Pod względem efektów praktycznych twórcy znów stanęli na wysokości zadania. Transformacje ciała Riley’a są przedstawione dosadnie i szczegółowo — gnijąca skóra, wyciekające płyny ustrojowe, wypadające zęby, zmętniałe oczy. Estetyka obrzydzenia działa bardzo skutecznie i stanowi największy atut filmu. To produkcja, która nie unika brutalności, wręcz przeciwnie — celebruje ją i eksponuje w możliwie dosadny sposób.
Problem w tym, że przy takim natężeniu gore i akcji, film traci nieco na spójności narracyjnej. Niektóre wątki są prowadzone pośpiesznie, a bohaterowie drugoplanowi wydają się jedynie mięsem armatnim dla fabuły. Tam, gdzie pierwsza część była powolnym rozpadem jednej osoby na oczach widza, druga staje się chaotycznym obrazem epidemii, gdzie emocjonalne zaangażowanie zostaje zastąpione wizualnym szokiem.
Finał filmu nie pozostawia złudzeń — historia Riley’a kończy się dramatycznie, a całość otwiera drzwi do jeszcze większej eskalacji w hipotetycznej trzeciej części. To zakończenie jest brutalne, pełne desperacji, a jednocześnie nieco przewidywalne. Widz pozostaje z poczuciem, że to raczej rozdział większej sagi niż samodzielny film, co dla jednych będzie zaletą, dla innych wadą.
Podsumowując, „Contracted: Phase II” to film zupełnie inny w tonie od swojego poprzednika. Tam, gdzie pierwsza część była powolna, intymna i metaforyczna, druga jest szybka, krwawa i widowiskowa. To propozycja dla fanów gore i brutalnych obrazów cielesnej degradacji, którzy oczekują od horroru przede wszystkim intensywnych wrażeń. Jeśli jednak ktoś szuka emocjonalnej głębi, psychologicznego studium czy subtelnej metafory, prawdopodobnie poczuje rozczarowanie. W moim odczuciu sequel jest solidnym, ale mniej ambitnym rozwinięciem pomysłu, które działa głównie na poziomie wizualnym, a traci tę duszną, emocjonalną jakość, która sprawiała, że pierwsze „Contracted” wyróżniało się na tle innych horrorów.
~Smiley~
Komentarze
Prześlij komentarz