Egzorcysta: Początek (2004) - recenzja
Reżyseria: Renny Harlin
Scenariusz: Alexi Hawley (oparty na wcześniejszym scenariuszu W. P. Blatty’ego i Cala McPhersona)
Fabuła:
Akcja toczy się w 1949 roku. Ojciec Lankester Merrin, który porzucił kapłaństwo po traumatycznych doświadczeniach wojennych, zostaje wysłany do Kenii, by zbadać odkrycie starożytnego chrześcijańskiego kościoła zakopanego pod piaskami pustyni. Na miejscu zaczynają dziać się dziwne rzeczy: brutalne zgony, halucynacje, atmosfera narastającego zła. Merrin staje przed swoją pierwszą konfrontacją z demonem Pazuzu.
Recenzja:
Ten film miał burzliwą historię produkcyjną – po tym jak studio uznało wcześniejszą wersję (czyli późniejsze Dominion) za zbyt „cichą i intelektualną”, zatrudniono Renniego Harlina (Die Hard 2, Cliffhanger), by nakręcił bardziej „rozrywkową” wersję. Efekt? Mieszanka krwawego horroru klasy B z patosem i CGI z epoki tanich efektów komputerowych.
„Początek” stawia na brutalność, dziwne zwroty akcji i efekciarskie momenty – ale brak tu duszy. Zamiast budować atmosferę grozy i wątpliwości moralnych, film serwuje widzowi schematyczny horror ze sztampowymi dialogami i przewidywalnym przebiegiem. Nawet Stellan Skarsgård (świetny aktor!) nie może wiele wskórać w roli Merrina – jego postać została spłycona do archetypu „bohatera w kryzysie”.
Ocena: 4/10
Efekciarski, lecz płytki. Nadrabia brutalnością, gubi sens.
~Smiley~
Komentarze
Prześlij komentarz