Pasożyt (Kiseijuu/Parasyte) Hitoshi Iwaaki - zakończenie serii/recenzja 8 tomu mangi
Ósmy, finałowy tom mangi "Pasożyt" autorstwa Hitoshiego Iwaakiego to zamknięcie historii, która przez siedem poprzednich tomów nie tylko intrygowała, przerażała i fascynowała, ale też stawiała niezwykle trudne pytania o naturę człowieka, granice ewolucji i współistnienie z innym gatunkiem. Studio JG dostarcza polskiemu czytelnikowi zakończenie, które jest nie tyle odpowiedzią, ile ostatnim, bolesnym oddechem w refleksyjnej podróży pełnej groteski, przemocy i filozoficznej niepewności. Tom ósmy nie kończy się efektownym wybuchem, nie celebruje heroizmu – jest cichy, ciężki i boleśnie ludzki, co czyni go jednym z najbardziej poruszających finałów w historii seinenowych mang.
Hitoshi Iwaaki już od początku tego tomu wycisza tempo. Nie dlatego, że brakuje mu pomysłów – przeciwnie, właśnie ta narracyjna cisza staje się najcięższym ładunkiem emocjonalnym. Shinichi Izumi, który przeszedł pełną metamorfozę – fizyczną, psychiczną i duchową – staje u kresu swojej podróży. Nie jest już chłopcem, który przypadkiem stał się nosicielem pasożyta. Jest człowiekiem, który musiał wyzbyć się części siebie, by przetrwać, i który nauczył się cenić to, co czyni go człowiekiem – empatię, odpowiedzialność, relacje. A zarazem pozostał kimś rozdwojonym – istotą z nieodwracalnym piętnem czegoś obcego.
Centralnym punktem tomu jest konfrontacja z Gotou – istotą doskonałą, przerażającą, będącą syntezą kilku pasożytów w jednym ciele, który uosabia ostateczne zagrożenie dla człowieka, ale także ostateczny etap ewolucji pasożytniczej. Walka z Gotou to kulminacja fizyczna i psychiczna – nie tylko przetrwanie staje się stawką, ale też to, kim stanie się Shinichi po tym wszystkim. Hitoshi Iwaaki nie ucieka się tutaj do typowego „finału bossowego” – zamiast tego ukazuje walkę, która jest pełna desperacji, przypadkowości i bólu, gdzie zwycięstwo nie jest tryumfem, a jedynie koniecznością. To starcie pokazuje, że człowiek nie wygrywa dzięki sile, ale dzięki słabości – dzięki współczuciu, niepewności, przypadkowi i zdolności do zmiany. Kiedy Shinichi decyduje się nie zabić przeciwnika w akcie nienawiści, ale pozwala, by jego los rozstrzygnęła natura, staje się to najpotężniejszym moralnym manifestem całej serii.
Migi – pasożyt, który od początku żył w dłoni Shinichiego – znika niemal na cały tom, co nadaje całości głębokiego egzystencjalnego wymiaru. Jego nieobecność to symboliczne odcięcie Shinichiego od „zewnętrznej” siły, której przez długi czas zawdzięczał życie. Ale to właśnie ta nieobecność pozwala mu zmierzyć się z rzeczywistością jako człowiek – nie jako symbiotyczny wojownik, ale jako jednostka. Gdy Migi powraca pod koniec tomu, nie jako oręż, ale jako głos, wspomnienie i decyzja o odejściu, staje się to emocjonalnym szczytem całej historii. Ich rozstanie nie jest dramatyczne – jest ciche, pełne zrozumienia i... melancholii. To scena, która zostaje z czytelnikiem na długo po zamknięciu tomu, bo mówi więcej o dojrzewaniu i stracie niż dziesiątki stron dialogów.
W tle tych dramatycznych wydarzeń rozgrywa się inna, bardziej filozoficzna warstwa: obserwacja świata po burzy. Pasożyty, które były bezpośrednim zagrożeniem dla ludzkości, niemal znikają – ale pytanie o to, kto był większym drapieżcą, pozostaje. Iwaaki zostawia nas z obrazem społeczeństwa, które nie potrzebuje obcych istot, by niszczyć własny gatunek. Ludzie wciąż mordują, wykorzystują i ignorują się nawzajem – pasożyty jedynie odbijały w krzywym zwierciadle ludzkie instynkty. Właśnie ta konkluzja, że największym zagrożeniem dla człowieczeństwa jesteśmy my sami, uderza mocniej niż wszystkie brutalne sceny z poprzednich tomów razem wzięte.
Zamykająca tom scena z Murano, która z pozoru jest tylko powrotem do codzienności, jest w rzeczywistości pożegnaniem z poprzednią wersją siebie. Shinichi nie wraca do normalności – on buduje ją od nowa, nie mając już iluzji, ale mając doświadczenie. Kiedy opowiada o wszystkim Murano i pozwala jej trzymać się jego ręki – tej ręki, w której niegdyś mieszkał pasożyt – to gest pełen symboliki. Zaufanie, które odradza się między nimi, nie jest naiwne – to trudne, wywalczone połączenie dwojga ludzi, którzy przeszli przez piekło i mimo wszystko chcą żyć.
Graficznie tom ósmy kontynuuje surową, lecz wyrazistą kreskę Iwaakiego. Brak nadmiaru ozdobników, oszczędne tła i skupienie na ekspresji twarzy i brutalnej fizjologii mutantów sprawiają, że historia działa na czytelnika bardziej psychologicznie niż estetycznie. Jest w tej prostocie coś głęboko niepokojącego – jakby cały świat „Pasożyta” był metaforą wewnętrznej walki, a nie dosłownym science-fiction. Studio JG pozostaje wierne oryginałowi – tłumaczenie jest przemyślane, ton odpowiednio zachowany, a jakość druku i obwoluty jak zawsze na wysokim poziomie. Całość wieńczy seria posłowia od autora, który z dystansem i pokorą opowiada o swojej pracy, co nadaje całości jeszcze bardziej ludzkiego wymiaru.
Ósmy tom "Pasożyta" to nie tylko zakończenie historii – to refleksja o granicach istnienia, o złożoności życia i o tym, że przetrwanie to nie tylko kwestia biologii, ale także sumienia. Iwaaki nie moralizuje, nie daje jednoznacznych odpowiedzi – pozwala czytelnikowi samemu ocenić, czym tak naprawdę była ta historia: opowieścią o inwazji, o dorastaniu, czy o pogodzeniu się z tym, że obcość jest częścią nas samych. I to czyni ten tom – i całą serię – absolutnym arcydziełem japońskiej mangi.
Komentarze
Prześlij komentarz