Halloween II (2009) - kontynuacja rebootu od Roba Zombie - recenzja
Po sukcesie (i burzliwej recepcji) swojego „Halloween” z 2007 roku, Rob Zombie dostał zielone światło na kontynuację. Zamiast powtórzyć schemat i nakręcić klasyczną kontynuację w stylu slashera lat 80., Zombie zdecydował się na coś zupełnie innego – film psychologiczny, eksperymentalny, brutalny i oniryczny. W efekcie powstało dzieło, które ma tylu przeciwników, co fanów. „Halloween II” z 2009 roku to jeden z najbardziej nieszablonowych filmów w historii tej serii – i prawdopodobnie najbardziej osobisty film Zombie’ego.
Akcja rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z poprzedniego filmu. Laurie Strode (Scout Taylor-Compton) zostaje odnaleziona w stanie ciężkim, a Michael uznany za martwego. Przez chwilę wydaje się, że film pójdzie tropem „Halloween II” z 1981 roku – kontynuacja w szpitalu. Ale nie. To tylko złudzenie – sekwencja okazuje się snem, a Zombie szybko odcina się od klasyki i prowadzi własną historię.
Minął rok. Laurie mieszka z przyjaciółmi, zmaga się z traumą, depresją, halucynacjami i gniewem. Nie jest już final girl – jest cieniem człowieka, destrukcyjnym, pełnym bólu i paranoi. Michael również przeżył – błąka się po lasach, brodaty, milczący, niemal jak pustelnik. Często rozmawia z „matką” (Sheri Moon Zombie) – zjawa w bieli, przypominająca coś między duchem, przewodnikiem duchowym a psychotyczną halucynacją.
Loomis (Malcolm McDowell) stał się celebrytą, promującym książkę o Myersie. Jest cyniczny, samolubny, a przez swoją działalność zaostrza konflikty i prowokuje dalsze ofiary.
Zombie porzuca typową narrację slashera i stawia na symbolikę, fragmentaryczność i wizualny chaos. W filmie roi się od halucynacji – białych koni, zamaskowanych postaci, psychodelicznych wizji. Michael nie jest już tylko mordercą – staje się figurą traumy i szaleństwa, a jego zbrodnie przypominają akty egzystencjalnego bólu, nie tylko przemocy.
Zombie nie interesuje się już klasycznym podziałem: ofiara – kat. Laurie i Michael są tutaj niemal jednym bytem – oboje zniszczeni przez przeszłość, pełni gniewu, odizolowani od świata. To film o rozpadzie osobowości, a nie tylko morderstwach.
Wizualnie „Halloween II” przypomina bardziej film Lyncha niż typowy horror: ekspresjonistyczne oświetlenie, sennie prowadzone sceny, dźwięki, które drażnią ucho, a nie budują klimat klasycznego napięcia.
Sceny morderstw są niezwykle brutalne, wręcz szokujące, ale nie są "efektowne". To nie estetyka gore – to brud, realizm, gniew. Michael zabija z furią, nie jak beznamiętny cień, ale jak ktoś, kto wyładowuje cały świat bólu w ciałach innych.
Laurie jest wrakiem psychicznym – jej przemiana od ofiary do osoby niemal tak samo niebezpiecznej jak Michael to główna oś emocjonalna filmu. To nie finałowa dziewczyna, która pokona zło i wróci do normalności. To dziewczyna, którą zło zainfekowało – i już jej nie opuści.
Zombie w tym filmie złamał wszystkie zasady „Halloween”:
Michael mówi (w wizji).
Michael nie nosi maski przez dużą część filmu.
Laurie nie jest już symbolem siły, ale zniszczenia.
Loomis nie jest bohaterem, tylko oportunistą.
Fabuła nie daje ukojenia ani nadziei.
Fani oryginału byli często rozczarowani, a czasem wręcz wściekli. Ale są też tacy, którzy twierdzą, że „Halloween II” to najodważniejszy i najbardziej autorski film w całej serii – i nie sposób się z tym nie zgodzić.
„Halloween II” Roba Zombie’ego to mroczna, depresyjna, psychodeliczna podróż przez umysł i cierpienie. To nie jest film dla każdego – nie bawi, nie trzyma się konwencji, nie daje ulgi. Ale jest konsekwentny, szczery i piekielnie osobisty.
Jeśli „Halloween” Carpentera to czysta groza nocy i cienia, „Halloween II” Zombie’ego to koszmar, który nigdy się nie kończy. Trauma, która wgryza się w duszę. I maska, której nie da się zdjąć.
Ocena: 7/10
Za odwagę, styl, emocjonalną głębię – choć to bardziej dramat psychologiczny niż horror. Dla wielu – nie do zniesienia. Dla innych – ukryte arcydzieło.
~Smiley~
Komentarze
Prześlij komentarz