Halloween Kills (Halloween Zabija) 2021 - recenzja
„Halloween Kills” to drugi rozdział nowej trylogii, kontynuującej wydarzenia bezpośrednio po finale „Halloween” z 2018 roku. Film miał być pomostem między klasycznym slasherem a wielkim zakończeniem w „Ends”. Ale zamiast być tylko „środkową częścią”, okazał się najbrutalniejszym, najbardziej chaotycznym i chyba najbardziej dzielącym widzów filmem serii.
Laurie Strode (Jamie Lee Curtis) leży ciężko ranna w szpitalu, sądząc, że Michael Myers zginął w pożarze jej domu-pułapki. Nic bardziej mylnego. Michael przeżył – i rozpoczyna prawdziwą rzeź, torując sobie drogę powrotną do... domu.
Tymczasem mieszkańcy Haddonfield – na czele z Tommy’m Doylem (granym przez Anthony’ego Michaela Halla), ocalałym z oryginalnego filmu – jednoczą się, by raz na zawsze zakończyć legendę Michaela. Powstaje tłum, który żąda zemsty. Rozpoczyna się „polowanie na potwora”... ale czy aby na pewno tylko na potwora?
To, co wyróżnia „Halloween Kills”, to motyw zbiorowej histerii. Film pokazuje, jak trauma przeradza się w nienawiść, a przemoc rodzi kolejną przemoc. Gdy tłum zaczyna skandować „Evil dies tonight!”, atmosfera przypomina bardziej lynch-mob movie niż klasyczny horror. To społeczeństwo traci rozum, nie tylko jednostka.
Reżyser celowo przesuwa granice sympatii – mieszkańcy Haddonfield, ofiary, stają się agresorami. Ginie niewinny człowiek, ludzie popełniają błędy z desperacji. Michael, choć potworny, jawi się niemal jako obojętna siła – niszczy, ale nie kłamie, nie manipuluje.
To najbrutalniejszy film w całej serii „Halloween”. Michael morduje z siłą i brutalnością, jakiej wcześniej nie widzieliśmy. Ciosy są bezlitosne, długie, fizyczne. Nie ma tutaj miejsca na subtelność – tylko czyste, nieprzerwane zło. Zabójstwa są kreatywne, ale nie „efektowne” – raczej duszne, klaustrofobiczne, celowo niekomfortowe.
Zdjęcia są mroczne, kolory chłodne, a montaż często szarpany – to wszystko buduje chaotyczną atmosferę paniki i bezsilności.
Największe zaskoczenie? Laurie niemal nie bierze udziału w akcji. Leży w szpitalu, nieświadoma eskalacji sytuacji. To bardzo ryzykowny ruch, bo Curtis jest ikoną serii – ale pozwala filmowi pokazać nowych bohaterów i zbiorową perspektywę.
Tommy Doyle to przeciwieństwo Laurie – zamiast przygotowania i kontroli, mamy impulsywność i zemstę. Jego historia pokazuje, jak łatwo trauma zamienia się w agresję, a ofiara staje się narzędziem chaosu.
Film momentami traci rytm. Wątki niektórych postaci są urwane, inne – przeciągnięte. Symbolika tłumu i zła jest ciekawa, ale czasem zbyt toporna. I choć pomysł, by pokazać Michaela jako siłę, której nie można zabić mieczem ani krzykiem, ma sens – wielu widzów miało wrażenie, że film prowadzi donikąd.
Mimo świetnych scen mordów i interesujących koncepcji, brakuje tu emocjonalnego rdzenia, który dawała relacja Laurie – Michael w poprzedniej części.
„Halloween Kills” to film pełen gniewu – surowy, chaotyczny, nieprzyjemny. Nie każdemu przypadnie do gustu. Nie bawi, nie przeraża klasycznie – ale prowokuje i zaskakuje. Pokazuje, że potwór to nie tylko ten z nożem, ale też tłum z pochodnią. I że zło – jak mówi tytuł – nie tak łatwo umiera.
Ocena: 6,5/10
Za odwagę, brutalność i ciekawe przesłanie – ale też za brak serca i zbytnią chaotyczność. To bardziej antyhorror niż horror.
~Smiley~
Komentarze
Prześlij komentarz