Dzwi do Piekła ("The Breach") 2022 - gdy legendarny muzyk Slash bierze się za horror + adaptacja ksiązki Nicka Cuttera - recenzja
"Drzwi do piekła” to kanadyjski horror science fiction wyreżyserowany przez Rodrigo Gudiño, założyciela kultowego magazynu Rue Morgue, a wyprodukowany przez nie kogo innego jak Slasha — legendarnego gitarzystę Guns N’ Roses. Film ten, choć utrzymany w konwencji taniego kina grozy klasy B, zaskakuje w kilku aspektach: od ambicji fabularnych, przez praktyczne efekty specjalne, aż po oprawę muzyczną, która świadczy o próbie nadania tej produkcji autorskiego charakteru.
Fabuła opiera się na klasycznym schemacie: małe miasteczko Lone Crow w kanadyjskiej Nowej Fundlandii zostaje wstrząśnięte odnalezieniem zmasakrowanego ciała dryfującego łodzią po rzece. Ofiara okazuje się być fizykiem, którego ciała nie tylko pozbawiono kości, ale który wygląda jakby uległ jakiejś niewytłumaczalnej, wewnętrznej destrukcji – niemal jakby się rozpuścił. W sprawę zostaje zaangażowany lokalny szef policji, John Hawkins (w tej roli Allan Hawco), który planował już opuścić stanowisko, lecz tajemnicza śmierć zmusza go do pozostania. Towarzyszy mu była partnerka Meg Fullbright (Emily Alatalo) oraz specjalista od nauk ścisłych, Jacob Redgrave (Wesley French). Wspólnie natrafiają na ślady prowadzące do opuszczonej posiadłości na odludziu, gdzie zmarły naukowiec prowadził tajemnicze eksperymenty.
Scenariusz, oparty na powieści Nicka Cuttera (pseudonim Craiga Davidsona), balansuje na granicy horroru cielesnego, grozy kosmicznej i thrillera psychologicznego. Jego struktura przypomina opowieści Lovecrafta – tajemnica rodem spoza tego świata, ingerencja w prawa natury, które nie powinny być naruszane, oraz konsekwencje, które przekraczają ludzkie pojmowanie. Choć fabularnie film nie wnosi nic szczególnie nowego, to jednak umiejętnie czerpie z klasyków gatunku: można tu odnaleźć echa „The Thing”, „From Beyond” czy „The Void”. Niestety, mimo tej inspiracji, historia rozwija się zbyt przewidywalnie. Widz z łatwością domyśla się, kto przeżyje, kto zginie i jaka będzie natura zagrożenia. Filmowi brakuje fabularnych zwrotów akcji czy momentów prawdziwego zaskoczenia.
Mocną stroną „Drzwi do piekła” są bez wątpienia praktyczne efekty specjalne. Twórcy zrezygnowali z nadmiaru CGI na rzecz fizycznych makijaży, lateksu, sztucznej krwi i obrzydliwych deformacji ciał, które sprawiają, że seans potrafi wywołać autentyczne obrzydzenie. Szczególnie zapadają w pamięć sceny rozkładu ciała oraz „eksplozje” fizjologiczne przypominające „chestburstery” z „Obcego”. Efekty te, choć niekiedy przesadzone, budują mocną atmosferę niesmaku i zagrożenia, co w horrorze klasy B jest wręcz obowiązkowe.
Atmosfera filmu to połączenie dusznego, letniego małomiasteczkowego klimatu z obskurnym, laboratoryjnym horrorem science fiction. Scenografia – zrujnowany dom, prowizoryczne laboratorium, ciemne korytarze i ciała uwięzione w workach – wzmacnia klaustrofobię i wrażenie, że coś bardzo nienaturalnego czai się tuż za ścianą. Rodrigo Gudiño z wprawą korzysta z gry świateł i cieni, choć niekiedy wyraźnie widać ograniczenia budżetowe. W takich chwilach pojawia się poczucie, że filmowi zabrakło odrobiny dopracowania, by uczynić z niego prawdziwe arcydzieło niszowego horroru.
Największym zaskoczeniem filmu pozostaje muzyka. Slash nie tylko firmuje „Drzwi do piekła” jako producent wykonawczy, ale też odpowiada za ścieżkę dźwiękową. I choć nie jest to metalowy soundtrack, jak można by się spodziewać, to jego psychodeliczne, bluesowe i nieco jazzujące gitarowe motywy świetnie budują napięcie. Riffy są minimalistyczne, niepokojące, często powolne, co dobrze komponuje się z narastającym poczuciem paranoi. Czasem jednak muzyka wydaje się oderwana od sceny – w momentach dialogów romantycznych czy ekspozycyjnych pojawiają się gitarowe solówki, które niekoniecznie pasują do tonacji obrazu.
Aktorstwo w filmie prezentuje nierówny poziom. Allan Hawco jako Hawkins wypada wiarygodnie, choć nieco drewniano. Jego relacja z Meg – pełna niedopowiedzeń i napięcia – stanowi udane tło emocjonalne dla głównego wątku. Gorzej wypadają niektóre drugoplanowe postacie, które sprawiają wrażenie wyjętych z telewizyjnego serialu. Dialogi miejscami są sztuczne, a ekspozycja zbyt toporna – bohaterowie często tłumaczą rzeczy sobie nawzajem tylko po to, by widz mógł się czegoś dowiedzieć, co osłabia naturalizm scen.
Zakończenie filmu, choć efektowne wizualnie, nie daje pełnych odpowiedzi. W typowym dla Lovecrafta stylu, źródło zła pozostaje częściowo niedopowiedziane – mamy do czynienia z czymś, co może być portalem, nieudaną próbą przekroczenia granic fizyki lub po prostu nieznanym bytem. Taki brak klarowności spodoba się fanom metafizycznych niedopowiedzeń, lecz może rozczarować widzów oczekujących domkniętej fabuły.
„Drzwi do piekła” to film, który z jednej strony cierpi na braki typowe dla kina niskobudżetowego – nierówne aktorstwo, uproszczone dialogi, momenty przeciągania i brak narracyjnych zaskoczeń – z drugiej jednak oferuje solidną dawkę klimatu, obrzydliwości i oryginalnej ścieżki dźwiękowej. To dzieło stworzone z pasji, w którym czuć rękę fana horroru, próbującego oddać hołd klasykom sprzed lat. Jeśli lubisz „The Void”, „Re-Animatora”, „The Thing” czy groteskowy body horror z lat 80., znajdziesz tu coś dla siebie. A fakt, że za produkcją stoi Slash, tylko dodaje temu projektowi uroku i osobliwości. To nie jest wielki horrorowy hit – ale to jest film, który warto znać, jeśli lubisz zanurzyć się w niepokojącym świecie, gdzie nauka przestaje mieć sens, a rzeczywistość zaczyna się rozpadać.
~Smiley~
Komentarze
Prześlij komentarz